Strona:Julijusz Verne-Miasto pływające.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
34

Rozstawszy się z doktorem, spędziłem resztę dnia z Fabijanem. Schroniliśmy się w tył okrętu, co Pitferge nazywał pójściem na przechadzkę w pole. Tam odosobnieni i oparci na wyniosłości okrętu, patrzeliśmy na morze bez granic. Mocne zapachy, dystylowane we mgle fal morskich, wznosiły się aż do nas. Małe tęcze na niebie, spowodowane przez promienie łamane, odbijały się w poprzek piany. Szruba wrzała bałwanami wody na czterdzieści stóp pod naszemi oczami, a kiedy wypływała na wierzch, jej zęby uderzały w fale z większym zamachem, wydobywając zarazem błysk mosiądzu. Morze wydawało się wielkim aglomeratem szmaragdów roztopionych. Grzywiasty ślad okrętu ginął w oka mgnieniu, jednocząc w téj samej drodze mlecznéj i wrzenie bałwanów przez szrubę i przez koła wywołane. Ta białość, po któréj biegły rysunki więcéj odznaczające się, przedstawiała się, jak ogromny żagiel rzucony na tło niebieskie. Kiedy mewy, z białemi skrzydłami, które zdobiły festony czarne, wzlatały nad powierzchnią, pióra ich mieniły się i błyszczały, szybkiem odbiciem. Fabijan patrzał na ten cały urok fal, nic nie mówiąc.
Co on widział w tych morskich głębin lustrze, które nadawało się do najdziwaczniejszych kaprysów wyobraźni? Czy przesuwał się przed jego oczyma, jaki obraz ulotny który mu przesyłał ostatnie pożegnanie? Czy spostrzegał cień jaki zatopiony w tych wirach wody? Wydał mi się daleko smutniejszy niż zwykle, a nie śmiałem go spytać o przyczynę jego smutku. Po tak długiem naszem rozłączeniu się on to powinien był mnie się zwierzyć, a ja musiałem zwierzeń jego oczekiwać. Opowiedział mi on przeszłość swego życia o tyle tylko, o ile chciał, abym wiedział, mówił o pobycie w garnizonie Indyjskim, polowaniu, o wyprawach hazardownych, lecz o wzruszeniach napełniających jego serce, o przyczynie westchnień, które pierś mu wznosiły, zamilczał. Zaiste, Fabijan nie był z tych, co szukają ulgi w swych cierpieniach, opowiadając je innym; a przez to więcéj jeszcze cierpienia swe wzmagał.
Staliśmy więc tak pochyleni nad morzem, a kiedy się odwróciłem spostrzegłem, jak duże koła wznosiły się i zanurzały kolejno pod naciskiem kołysania.
Za chwilę Fabijan rzekł:
— Ten ślad jest prawdziwie cudowny, pomyśleć by mo-