Strona:Jules Verne-Anioł kopalni węgla.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

została silnie targniętą, na znak, aby wyciągano kosz. Z pośpiechem rzucono się do pracy, w parę minut wyciągnięto kosz na powierzchnię, lecz w nim ujrzano jednego tylko Tomka.
Ze wszystkich ust wyrwał się okrzyk strasznego zawodu.
Iward zemdlony padł na ziemię, Marya rzuciła się ku niemu na ratunek.
Coż jednak stało się z Franciszkiem?
Młodzieniec dostawszy się wraz z Tomkiem na sam dół kopalni, zaraz w pierwszym korytarzu znalazł otwór galeryi, prowadzączej do bocznej komory.
Tomek począł pełzać przez szyję podziemi za nim poszedł Franciszek, i po krótkim przeciągu czasu usłyszał radosny okrzyk chłopca:
— Jest! jest! Chodź, panie Franciszku, otrzeźwimy ją, bo ja sam nie dam sobie rady!
Franciszek jaknajprędzej posunął się naprzód, i przy świetle palącej się latarni ujrzał Annę, leżącą bez przytomności na ziemi, a przy niej Toma, zajętego trzeźwieniem omdlałej.
W komorze niewiele było dymu, ale czuć w niej było czad. Anna uległa zabójczemu jego działaniu,