Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niezdrów. Niezdrów, proszę pana — otóż to właśnie; musi pan udawać chorego.
Ta myśl zaświtała nagle wiernemu giermkowi jako zbawczy środek, mający odsunąć jak najdalej spotkanie szefa z dziewczyną. Pan Jones przyjął tę radę nie poruszywszy się wcale: nie drgnęły nawet w jego oczodołach spokojne, nikłe światełka, które były jedyną oznaką życia w wycieńczonem ciele. Lecz Ricardo, wygłosiwszy zbawienną myśl, dojrzał w niej inne możliwości bardziej jeszcze celowe i mogące przynieść praktyczniejsze korzyści.
— Z pana wyglądem, proszę pana, pójdzie to dość łatwo — ciągnął równym głosem, jak gdyby nie było przerwy w jego wywodach; pełen szacunku ale i szczerości dążył z wielką prostotą do swego celu. — Wszystko co pan ma do roboty, to leżeć spokojnie. Zauważyłem wtedy na pomoście, że ten drab patrzył na pana z pewnem zdumieniem.
Przy tych słowach, które były naiwnym hołdem dla powierzchowności zwierzchnika, przywodzącej na myśl raczej grób niż łoże chorego — z tej strony twarzy pana Jonesa, która była wystawiona na mdłe światło świecy, ukazała się zmarszczka — głęboka, sięgająca od nosa aż do brody; był to milczący uśmiech. Ricardo rzucił na szefa ukośne spojrzenie i zauważył tę grę twarzy. Pokrzepiony na duchu, uśmiechnął się również z uznaniem:
— A tymczasem pan jest zdrów jak ryba — ciągnął dalej. — Słowo daję, gdybym się zaklął nie wiem na co, to i tak nikt nie uwierzy że pan nie jest chory. Musimy poświęcić dzień albo dwa, żeby rozejrzeć się w interesie i wymacać tego hipokrytę.