Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z damskiej orkiestry, którą porwał i uwiózł w puszczę prosto z estrady koncertowej. Nie był ani zawstydzony, ani nieufny, ani zmieszany. Może jego obejście stało się 0 cień poufalsze. A słowa jego brzmiały zagadkowo.
— Zdecydowałem się dać panu ten sygnał — rzekł do Davidsona — ponieważ zachowanie pozorów może się stać kwestją największej wagi. Naturalnie nie chodzi tu o mnie. Nie dbam ani trochę, co ludzie o mnie powiedzą, i nikt mnie nie może urazić. Zdaje mi się jednak, że przyczyniłem się do pewnej ilości zła, odkąd dałem się skusić czynnemu życiu. Mój postępek wydał mi się zupełnie niewinnym, ale każdy czyn musi sprowadzić złe skutki. Ma w sobie coś djabelskiego. I dlatego cały ten świat zły jest naogół. Ale skończyłem z tem wszystkiem. Nigdy już palcem nie ruszę. Myślałem dawniej, że inteligentna obserwacja faktów jest najlepszym sposobem oszukiwania czasu, który nam wydzielono, nie zapytując wcale czy sobie tego życzymy; ale teraz skończyłem i z obserwacją.
Wyobraźmy sobie biednego, prostodusznego Davidsona, wysłuchującego podobnej przemowy w łódce, przed opuszczonym, zbutwiałym pomostem, wystającym z podzwrotnikowego gąszczu. Nie słyszał nigdy, aby ktokolwiek mówił podobne rzeczy — a cóż dopiero Heyst, którego słowa były zawsze zwięzłe i uprzejme, zabarwione zlekka żartobliwością, przebijającą skroś wykwintny ton jego głosu.
— Zwarjował — pomyślał Davidson.
Ale spojrzawszy w pochyloną nad nim twarz, musiał odrzucić przypuszczenie zwykłego obłąkania. Te słowa były doprawdy nadzwyczajne. Nagle przypomniał