Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gwałtowność Jaspera, obawy ojca, zaślepienie Heemskirka. Czuła wielką tkliwość dla dwóch pierwszych i postanowiła rozwinąć cały zasób kobiecej dyplomacji. Niedługo już — mówiła sobie — koniec będzie temu wszystkiemu.
Heemskirk, rozwalony w fotelu z wyciągniętemi nogami i białą czapką spoczywającą na brzuchu, smagał się swoją wściekłością, doprowadzając się do furji pełnej okrucieństwa, najzupełniej niezrozumiałej dla takiej jak Freja dziewczyny. Oparł brodę o piersi i utkwił kamienny wzrok w swoich butach. Freja śledziła go z za firanki. Nie ruszał się wcale. Był śmieszny. Ale ta zupełna nieruchomość robiła wrażenie. Cofnęła się cichutko i przekradła aż do wschodniej werandy, gdzie Jasper siedział spokojnie w ciemności, spełniając jej rozkaz jak grzeczny chłopczyk.
— Pst — syknęła. W mig znalazł się u jej boku.
— Jestem. Co tam nowego?
— To ten karaluch — szepnęła niespokojnie. Pod wrażeniem złowrogiej nieruchomości Heemskirka zdecydowała się prawie powiedzieć Jasperowi, że ich widział. Ale wcale nie była pewna, czy porucznik opowie o tem ojcu — a gdyby nawet i powiedział, to w każdym razie nie tego wieczoru. Rozstrzygnęła więc szybko, że najlepiej będzie wyprawić Jaspera możliwie prędko.
— Cóż on zrobił? — spokojnie zapytał Jasper półgłosem.
— Ach nic, nic. Siedzi tam nadąsany. Ale wiesz, jak on zawsze dręczy tatusia.
— Twój ojciec jest doprawdy nierozsądny — wypowiedział sentencjonalnie Jasper.
— Czy ja wiem — rzekła z powątpiewaniem. Co-