Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

co za hańba!... Naraz przyszła jej na myśl Juna; może ona zechciałaby im pomóc? Albowiem Juna, bądź co bądź, wywarła na niej wrażenie osoby sympatyzującej z ich miłością, zżymającej się na przeszkody.
Jednakże naraz Fleur pomyślała instynktownie:
— Nie chcę zdradzać się przed nikim, nawet przed nią. Nie ważę się na to! Chcę mieć Jona... mieć go wbrew wszystkim na świecie!
Wniesiono zupę oraz ulubione pigułki Winifredy, zabezpieczające od bólu głowy. Połknęła jedno i drugie. Niebawem ukazała się i sama Winifreda. Fleur rozpoczęła kampanję od słów następujących:
— Wiesz co, ciociu, nie życzę sobie, by ludzie myśleli, że ja się kocham w tym chłopcu. Przecież ledwo miałam sposobność widzieć go na oczy!
Winifreda, choć doświadczona, nie była fine, to też rzeczoną uwagę przyjęła z widoczną ulgą. Ponieważ dla młodego dziewczęcia niemiłą — oczywiście — rzeczą była wiadomość o skandalu rodzinnym, przeto zabiegliwa ciotka postawiła sobie za zadanie umniejszyć znaczenie całej sprawy; do zadania tego była niepospolicie uzdolniona, „wzrósłszy“ przystojnie pod opieką ojca-wygodnisia i matki, której nerwów nie wolno było drażnić, następnie zaś przeżywszy lat wiele jako żona Montague’a Dartie. Dzięki temu jej opowieść była majstersztykiem niedomówień. Pierwsza żona ojca Fleur była wielką wietrznicą i lafiryndą. Nawinął się jej potem pewien młokos, dla którego porzuciła ojca Fleur. Potem po latach, gdy wszystko już — już miało się znów załagodzić, ona zadała się z ich kuzynem Jolyonem, wobec czego ojciec — rzecz prosta — był zmuszony rozwieść się z żoną. Obecnie — mówiła dalej Winifreda — nikt już o tem nie pamięta, poza najbliższą rodziną. Kto wie zresztą, czy nie stało się, jak tylko stać się mogło najlepiej: oto ojciec ma dziś Fleur, Jolyon