Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jolyon-syn uśmiechnął się mimowoli. Przywykł do ironicznego traktowania rzeczy; tego wieczora specjalnie napraszało się wszystko w jego oczach na ironję. Epizod z kotem; zawiadomienie o zaręczynach własnej córki. Tyleż więc miał do niej prawa, ile do tego kota! Przemówiła do jego duszy cała poetyczna sprawiedliwość tego faktu.
— Jak wygląda teraz Juna?
— Drobna, maleńka — odparł ojciec — utrzymują, że jest podobna do mnie. Mylą się. Raczej przypomina matkę twoją — te same oczy i włosy.
— O?! Zatem jest ładna?
Jolyon senior był zanadto Forsytem, ażeby chwalić cokolwiek otwarcie, nadewszystko coś, co szczerze wielbił.
— Niczego sobie — ma prawdziwie Forsytowski podbródek. Smutno tu będzie, jak wyjdzie z domu, mój Jo.
Wyraz jego twarzy ponownie szarpnął syna za serce, jak w pierwszej chwili ich spotkania.
— Jak się urządzisz, ojcze? Mała musi być po uszy zakochana w nim?
— Jak się urządzę? — powtórzył stary Jolyon w nagłym wybuchu rozdrażnienia. — Nie będzie należało do przyjemności pozostawanie tu samemu. Nie mam pojęcia, jak to się skończy. Chciałbym doprawdy... — Powstrzymał się i dodał: — Najważniejsze, co zrobić z domem?
Jolyon młodszy rozejrzał się po pokoju. Wydał mu się szczególnie ponurym i wielkim ze swojemi dekoracjami ściennemi w postaci olbrzymich martwych natur, pamiętnych mu jeszcze z czasów chłopięcych i przedstawiających uśpione psy z nosami wetkniętemi w więzie marchwi, porozrzucane w artystycznym nieładzie pomiędzy wiankami cebul i kiściami winogron. Dom był kolosalny, nie mógł sobie jednak Jolyon wyobrazić ojca,