Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ukochanych w lepszym świecie. A za kilka dni zobaczę panią chyba w kościele, prawda?
Mrs. Soles przeniosła ciężar swej osoby z jednej obutej w pantofel nogi na drugą.
— Ano, miejmy nadzieję — rzekła. — Ale nie wiem, kiedy będę miała odwagę. Dowidzenia, sir, dziękuję pięknie za wizytę.
Pierson udał się w dalszą drogę z leciutkim uśmiechem na ustach. Biedna, dziwaczna stara kobiecina! — nie była wprawdzie starsza od niego, ale wydawała mu się staruszką — rozłączona tak ze swym synem — jak tyle, tyle innych matek; i jaka dobra była przytem, jaka cierpliwa! Przyszła mu na myśl melodja jakiegoś hymnu. Palce jego poruszały się w powietrzu, jakby przyciskając klawisze, podczas gdy czekał na autobus, mający go zawieźć do St. John‘s Wood. Gdy tak stał, tysiące ludzi przechodziło kolo niego. Nie widział ich jednak, zatopiony w myślach o hymnie, córkach i miłosierdziu boskiem. Na platformie autobusu, który wreszcie nadjechał, wyglądał, jak człowiek samotny i odcięty od reszty świata, choć sąsiad jego był tak zażywny, że nie zostawił mu prawie miejsca na ławce. Wysiadł na Lord‘s Cricket Ground i zapytał o drogę jakiejś pani w stroju pielęgniarki.
— Możeby pan zechciał pójść ze mną — rzekła — właśnie tam idę.
— O! Może pani zna przypadkiem niejaką Mrs. Lynch, pielęgniarkę.
— Jestem Mrs. Lynch. Mój Boże, przecież to Edward Pierson!
Spojrzał na jej twarz, której się dotychczas jeszcze nie przyjrzał.
— Leila! — zawołał.
— Tak, Leila! To bardzo ładnie, żeś przyszedł, Edwardzie!