Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ochotę biec nadół, do barjery, ale przypomniała sobie radę portjera i stanęła na miejscu, zaciskając mocno ręce. Wąskie pasemko urosło do rozmiarów rzeki, rozlało się szeroko, jak morze, prawie jej już dotykając. W rozgwarze głosów mijał ją tłum ludzi opalonych, ciężko obładowanych; ze wszystkich stron sterczały karabiny; natężyła wzrok, patrząc uważnie w tę uciekającą rzekę, jakby patrzyła w wędrujący las, szukając jednego drzewa. Kręciło jej się w głowie z natężenia, z tego wysiłku, by pochwycić dźwięk jego głosu wśród zgiełku tych wszystkich raźnych, codziennych beztroskich głosów. Niektórzy, widząc ją, mlaskali językiem, niektórzy mijali ją w milczeniu, niektórzy patrzyli jej w twarz badawczo, jakby się chcieli przekonać, czy była tą, której szukali. Zgiełkliwa rzeka wlewała się bez przerwy do pociągu i coraz świeże fale napływały na peron. Czekała jeszcze ciągle nieruchomo, choć ogarnął ją okropny strach. Jakże on będzie ją mógł odszukać, lub ona jego? Ujrzała, że reszta czekających znalazła swoich żołnierzy. Ogarnęła ją z trudem opanowana ochota, by pobiec wgórę i wdół peronu; czekała jednak dalej. I nagle zobaczyła go, idącego powoli ku niej z dwoma młodymi oficerami, tuż kolo wagonów. Stała bez ruchu z oczyma utkwionemi w jego twarzy; przeszli koło niej; omało nie krzyknęła głośno.. Ale w tej samej chwili odwrócił się, odłączył się od dwu towarzyszy i podszedł prosto ku niej. Zobaczył ją jeszcze, nim ona go zauważyła. Był bardzo zgrzany i między błękitnemi oczyma rysowała się mała zmarszczka; zacisnął twardo szczęki. Stali i patrzyli na siebie trzymając się mocno za ręce; wszystkie wzruszenia ubiegłej nocy zafalowały w nich znowu, tak że wypowiedzieć słowo znaczyło stracić w zupełności panowanie nad sobą. Bańki do mleka tworzyły pewnego rodzaju osłonę; stali tak blisko siebie, że nikt nie mógł