Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wadziła go koło opuszczonej chatki do szopy, której pochyły dach przylegał do zewnętrznego muru Opactwa.
— Tędy możemy przejść — szepnęła.
Wdrapali się na górę i stanęli po drugiej stronie na małem podwórku zarosłem trawą. W czarnym cieniu wysokich murów szli dalej do podwórca położonego głębiej.
— Która godzina? — spytała Noel.
— Pół do jedenastej.
— Już! Siądźmy tu w ciemności i zaczekajmy na księżyc.
Usiedli przytuleni do siebie. W twarzy Noel ciągle jeszcze był wyraz wyczekiwania, a Morland siedział posłusznie z ręką na jej sercu; własne serce biło mu jak szalone. Siedzieli cichutko, jak myszki, a księżyc piął się wgórę. Pierwsza niepewna poświata padła na szczyt wysokiego muru, potem spłynęła powoli wdół i nabierała blasku, oświeciła porosty i trawę; potem popełzła niżej, rozświetlając srebrzyście czerń nad ich głowami. Noel pociągnęła go za rękaw i szepnęła: — Patrz! — Biała sowa przepłynęła cicho, jak płatek śniegu nad ich głowami i utonęła w tem nieziemskiem świetle, jakby leciała na księżyc. I w tej chwili właśnie rąbek księżyca wyjrzał z za muru, niby wąskie pasemko srebrzystego złota. Rósł, przybierał kształt lśniącego, rozłożonego wachlarza, rósł, dalej, aż stanął na niebie pełny i okrągły, koloru bladego miodu.
— Nasz! — szepnęła Noel.
2.
Noel stała na brzegu drogi i nasłuchiwała, aż turkot powozu umilkł w kotlinie. Nie płakała, przetarła tylko twarz rękoma i zaczęła iść ku domowi, trzymając się cienia drzew. Ileż to lat jej przybyło przez ostatnie sześć godzin od chwili kiedy nadszedł telegram! Pod-