Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przygotowane — wyszła z domu, wciąż jeszcze niezdecydowana. Pragnienie, by rozdrapać swą ranę, by dowiedzieć się, co się stało z Noel, skierowało ją do domu Edwarda. Prawie że nie zdając sobie z tego sprawy, włożyła najpiękniejszą suknię i spędziła całą godzinę przed lustrem. Gorączka, trawiąca raczej jej duszę, niż ciało, a nie ustępująca od owej nocy, zabarwiła jej policzki rumieńcem. Wyglądała szczególnie pięknie; w kwiaciarni na Baker Street kupiła gardenję i przypięła ją do sukni. Stanąwszy na starym placu, zdziwiła się na widok tabliczki z napisem „Do wynajęcia“, choć dom robił wrażenie zamieszkałego. Zadzwoniła. Wprowadzono ją do salonu. Była już dwa razy poprzednio w tym domu; niewiadomo czemu, może z powodu, iż sama czuła się tak nieszczęśliwa, stary, zniszczony nieco pokój zrobił na niej przejmujące wrażenie, jakgdyby był przybytkiem przeszłości: — Ciekawam, jaka była jego żona — pomyślała. W tej chwili ujrzała zawieszony na tle kawałka czarnego aksamitu zblakły szkic pastelowy, przedstawiający smukłą, młodą kobietę, pochyloną naprzód, z rękoma splecionemi na kolanach. Koloryt obrazu utrzymany był w tonach bladoniebieskich i odcieniach starej słoniowej kości i ożywiony gdzieniegdzie blado-różowemi przebłyskami. Oczy, pełne życia, przypominały nieco oczy Gracji. — Tak, — pomyślała, — musiał cię bardzo kochać. Trudno mu zapewne przyszło rozstać się z tobą. — Stała ciągle jeszcze przed portretem, kiedy Pierson wszedł.
— To urocza twarzyczka, Edwardzie. Przyszłam pożegnać się z tobą. Odjeżdżam jutro do południowej Afryki. — A kiedy dotknęła jego ręki, pomyślała: — Byłam chyba szalona myśląc, że mogłabym go kiedykolwiek rozkochać w sobie.
— Czy, — czy odchodzisz od niego?
Leila skinęła twierdząco głową.