Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

po jej pofałdowanych policzkach. Noel zebrała się wreszcie na odwagę, przysunęła się bliżej i zapytała:
— Co się pani stało?
Kobieta była tak zaskoczona, że przestała płakać; małe, szare oczki spojrzały szeroko na Noel, cierpliwe oczki, osadzone nad bardzo płaskim nosem.
— Miałam dziecko. Umarło... a ojciec dziecka też padł we Francji... Chciałam się rzucić do wody, ale przestraszyłam się rzeki i teraz już nigdy nie potrafię skoczyć.
Słowa „teraz już nigdy nie potrafię skoczyć“ wzruszyły Noel straszliwie. Wyciągnęła nieznacznie rękę wzdłuż oparcia ławki i objęła niezmiernie chude ramię kobiety.
— Niech pani nie płacze!
— To było moje pierwsze dziecko. Mam trzydzieści osiem lat. Nigdy nie będę miała drugiego. Och, Boże! Czemuż nie rzuciłam się do wody?
Twarz jej skurczyła się znowu, wyciskając łzy, które spłynęły po policzkach. — Dobrze, że płacze, — pomyślała Noel; — niech tylko płacze tak długo, aż poczuje ulgę. — Głaskała ramię drobnej kobieciny, woniejące jakgdyby zapachem starych sukien.
— Ojciec mojego dziecka padł także we Francji, — rzekła wkońcu. Smutne, szare oczki spojrzały na nią z zaciekawieniem.
— Doprawdy? A ma pani jeszcze swoje dziecko?
— Tak, dzięki Bogu, tak.
— To mnie cieszy. Nie ma panienka pojęcia jak to boli. Wołałabym zawsze stokroć razy stracić męża, niż dziecko.
Słońce oświetlało teraz jeden policzek tej straszliwie cierpliwej twarzy; było coś dziwnie okrutnego w tej jasnej plamie światła.