Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nadziei, że może od tej nieprzyjaznej mu osoby usłyszy prawdę. Właścicielka była w sklepie i podeszła do drzwi.
— Czy miała pani jakieś wiadomości od męża. Mrs. Cherry?
— Nie, sir, nie miałam; nie było żadnego listu w tym tygodniu.
— Czy jest już na froncie?
— Nie, sir, jeszcze nie.
Rysy jej nie zdradzały żadnych uczuć; były poprostu wyprane z wszelkiego wyrazu. Piersona opanowało szaleńcze pragnienie, by jej powiedzieć: — Na miłość Boską, kobieto, powiedz, co masz na myśli; powiedz, co sądzisz o mnie i o mojej córce. Nie zwracaj uwagi na sutannę! — Ale nie mógł tego głośno wypowiedzieć, tak samo, jak kobieta nie mogła szczerze wypowiedzieć swych myśli. Rzekł więc — dowidzenia — i poszedł dalej. Żaden mężczyzna i żadna kobieta nie powie mu słowa prawdy, chyba może po pijanemu. Przechodził koło szynku i zawahał się nawet na chwilę, czy nie wejść. Ale na myśl, że może usłyszeć coś obraźliwego o Noel, porzucił ten zamiar i udał się dalej. I wtedy uświadomił sobie prawdę. Choć wyszedł, aby usłyszeć co o nim myślą, nie chciał właśnie dowiedzieć się prawdy, nie mógł jej wcale znieść. Zbyt długo był nietykalny, zbyt długo nie podlegał żadnej krytyce, zbyt długo piastował stanowisko, które upoważniało go do mówienia innym, co o nich myśli. Nagle, pośród tej tłumnej ulicy, poczuł tęsknotę za wsią, tęsknotę, która go zwykle nawiedzała, gdy mu coś ciążyło na sercu. Zajrzał do notatnika. Niezwykle szczęśliwym zbiegiem okoliczności był tego dnia prawie że zupełnie wolny. Tuż obok przejechał autobus, który mógł go zawieźć daleko za miasto. Wdrapał się nań i dojechał aż do Hendon; tu wysiadł i zaczął iść dalej piechotą. Dzień był pogodny i gorący, wszystko wokół tonęło w majowem kwieciu. Szedł szyb-