Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

swym grubym gardłowym chichotem. — My jesteśmy więźniami, my żołnierze.Coby pani powiedziała do takiego więzienia, gdzie w dzień i w nocy eksplodują bomby, bez minuty przerwy. Bum! Bum! Bum! Ah! les tranchées. Tam niema żadnej wolności.
— Każdy ma swoje więzienie — rzekł Lavendie z goryczą. — Nawet mademoiselle ma swoje więzienie i mała Chica i jej lalka. Każdy ma swoje więzienie, Barra. Monsieur Barra jest też malarzem, mademoiselle.
— Moi! — rzekł Barra, podnosząc swą ciężką kudłatą głowę. Maluję kałuże, wybuchające bomby, żebra końskie — maluję dziury i dziury i znowu dziury, druty i druty i druty i wodę — długie pasma brzydkiej, białej wody. Maluję odłamki granatów i ludzkie dusze nagie i ludzkie ciała nieżywe i zmory — zmory we dnie i w nocy — maluję je w myśli. — Przerwał nagle i zagłębił się znów w kontemplacji dywanu, oparłszy okoloną brodą twarz na pięściach. — A dusze mają białe, jak śnieg, les camarades, — dodał znienacka i głośno. — Tysiące Belgów, Anglików i nawet Niemców o białych duszach. Maluję te dusze!
Dreszcz przebiegł Noel, spojrzała błagalnie na pana Lavendie.
— Barra — powiedział Lavendie, jakby malarza nie było wcale w pokoju, — jest wielkim artystą, ale służba na froncie uderzyła mu trochę do głowy. Mimo to, wszystko co mówi jest prawdą. Tam na polu bitwy niema nienawiści. Tylko tu jesteśmy więźniami nienawiści, mademoiselle; niech pani unika nienawiści — to trucizna!
Żona malarza wyciągnęła rękę i dotknęła ramienia dziecka.
— Dlaczego nie wolno nienawidzieć? — rzekła. — Kto zabił ojca Chici i obrócił jej dom w kupę gruzów?