Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to może być strach, skoro idą setkami przeciw jednemu? Kapitan Fort mówi, że człowiek zdoła! oswoić zwierzęta, ale że nie udało mu się nigdy oswoić siebie samego. Widzisz, człowiek najwidoczniej jest jeszcze zwierzęciem, skoro świat jest tak strasznie brutalny. A niema już wielkiej różnicy, czy się dąży w sposób brutalny do dobra, czy do zła.
Pierson spoglądał na córkę z zatroskanym uśmiechem. Ten nagły pęd do filozofowania wydawał mu się czemś zupełnie niepojętem u kogoś, kto wzrastał w jego oczach od dzieciństwa. Z ust dzieci i niemowląt płynie prawda... czasami! Młode pokolenie było dla niego zawsze zamkniętą księgą; drażliwość i nieśmiałość, a nadewszystko kapłańska szata odgraniczała go zawsze jakby niewidzialnym murem od serc bliźnich, a w szczególności od serc młodych. Tak wiele było spraw, co do których był zobowiązany wyrażać swe niezadowolenie, lub których conajmniej nie mógł rozstrzygnąć. Młodzi wiedzieli o tem aż zbyt dobrze. Do ostatnich kilku miesięcy nie zdawał sobie jednak nigdy sprawy z tego, że serca własnych córek były mu równie nieznane, jak wnętrze Brazylji. Odkryciem tem był zaskoczony, nie mógł jednak znaleźć żadnej drogi porozumienia się z niemi.
Stał więc i patrzył na Noel, poruszony do głębi, nie podejrzewając bynajmniej, jaka to surowa rzeczywistość dokonała w nie„j wewnętrznej przemiany. Nękała go nieokreślona zazdrość, niepokój i ból. Kiedy poszła na górę, aby się położyć, chodził jeszcze długo po pokoju pogrążony w myślach. Trzeba mu było przyjaciela, któremu mógłby się zwierzyć, któregoby mógł się poradzić; a nie miał nikogo. Stronił od wszystkich, gdyż wydawali mu się niedelikatni, grubiańscy, o ciasnych horyzontach; zbyt czynni, zbyt zawikłani w sprawy codziennego życia, zbyt sztywni. W gronie swych młodszych kolegów