Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ CZWARTY.

Kiedy Leila otworzyła drzwi Edwardowi Piersonowi, oczy jej uśmiechały się, a wargi pełne były łagodności. Była cała jakby uosobieniem uśmiechu i miękkości. Uścisnęła obie jego ręce. Wszystko sprawiało jej tego dnia przyjemność, nawet widok tej smutnej twarzy. Kochała i była kochana; miała teraźniejszość, miała znowu przyszłość, nie była zdana jedynie na bogatą przeszłość; musiała odprawić Edwarda w przeciągu pół godziny, gdyż potem miał przyjść Jimmy. Usiadła na tapczanie, ujęła jego rękę z siostrzaną serdecznością i rzekła:
— Proszę, powiedz mi wszystko, Edwardzie. Widzę, że masz zmartwienie. Cóż to takiego?
— Chodzi o Noel. Chłopak, którego kochała, został zabity.
Wypuściła jego rękę ze swojej.
— Och, nie! Biedne dziecko! To okropne! — Łzy napłynęły jej do oczu, otarła je maleńką chusteczką. — Biedna, biedna, mała Noel! Czy bardzo go kochała?
— Zaręczyła się z nim zupełnie niespodzianie, cała rzecz trwała bardzo krótko. Obawiam się jednak, że wzięła to sobie rozpaczliwie do serca. Nie wiem, jak ją pocieszyć; tylko kobietaby to umiała. Przyszedłem cię zapytać, czy myślisz, że powinna dalej pracować? Jak ci się zdaje, Leilo? Jestem zupełnie bezradny!