Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

turecką kawę — bardzo dobrą kawę — i pamiętał, jak pięknie wyglądały jej białe ramiona, podczas gdy krzątała się przy filiżankach. Pamiętał, że nakłaniała proboszcza, aby zasiadł do fortepianu i zagrał. A ona i dziewczyna obok siebie na tapczanie — dziwny kontrast — i równie dziwne podobieństwo między niemi. Pamiętał zawsze, jak subtelnie i szlachetnie brzmiała muzyka w małym pokoju, opływając go falami szczęsnego rozmarzenia. Potem — pamiętał — Leila śpiewała, padre stał obok niej, a smukłe dziecko siedziało na tapczanie, pochylone naprzód z brodą opartą na dłoni. Pamiętał wyraźnie, jak Leila odwróciła głowę i patrzyła to na proboszcza, to znów na niego, a przedewszystkiem pamiętał owo cudne poczucie kolorów i ciepła, jakgdyby cały ten wieczór zaklęty był czarem barw i swojskości. Przydługi uścisk dłoni Leili, kiedy się żegnał i gdy wszyscy odchodzili razem. Pamiętał, że podczas drogi rozmawiał dużo z proboszczem o szkole, do której obaj chodzili i że myślał: — Jaki miły ten padre! — Pamiętał, jak taksówka stanęła na starym placu, którego nie znał. W świetle gwiazd ogrodowe drzewa wydawały się bardzo czarne. Jakiś stojący przed domem człowiek zapuścił się z proboszczem w poważną rozmowę, podczas gdy smukłe dziecko i on stali przy otwartych drzwiach, za któremi czernił się hall. Z niezwykłą dokładnością zapamiętał ich krótką rozmowę.
— Czy w okopach jest bardzo okropnie, kapitanie Fort?
— Tak, panno Pierson; zazwyczaj jest tam bardzo niemiło.
— Czy niebezpieczeństwo zagraża bez przerwy?
— Mniej więcej.
— Czy oficerowie są bardziej narażeni, niż zwykli żołnierze?
— Tylko w razie ataku.