Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie chciałem pozostać w tyle i, w niebardzo znanym terenie, w ciemnościach, ścigałem się z maszyną. Phantast trzymał długo tempo i do dziś nie wiem, jakim cudem on wogóle coś widział i w jaki sposób przesadziliśmy dwa rowy, bo co do mnie, oprócz oślepiających reflektorów na szosie i prócz uszów Phantasta kłapciastych, nic nie widziałem.
Na Phantaście też przekonałem się, jakiem kłamstwem jest tzw. „instynkt“ u koni i jakim nonsensem twierdzenie, że koń nie powoduje się czemś nieodgadnionem, co leży poza wszelką odmianą instynktu. Wytłumaczcie mi np. taką rzecz, pp. Zoopsychologowie:
Jak wyżej wzmiankowałem, dawny właściciel Phantasta, pułk. Studziński miał, oprócz czarnej brody, twardą rękę i obchodził się z każdym koniem ostro i bez pardonu. Długi czas już był u mnie Phantast, dawnego pana swego nie widywał nigdy i czuł się u mnie dobrze, tak dobrze, jak ja z nim. Przyjeżdża raz do mnie Jerzy Hulewicz z Kościanek, sąsiad miły, także koniarz i także posiadacz czarnej, lucyperowej brody. Idziemy do stajni — wyprowadzają konie, znane mu i nieznane, a między innymi Phantasta, którego Hulewicz jeszcze nie widział.
Phantast idzie na trenzli spokojnie, jak zwykle zapatrzony gdzieś w dal przed siebie. My stoimy z boku. Nagle zatrzymuje się Phantast, łypie okiem w stronę Hulewicza, odwraca się gwałtownie i rżnie w niego tylnemi kopytami. Ten odsko-