Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

da z oficerów, byłbym gnał jeszcze dalej, tak, że jeden z poruczników, który tęgo ze mną od rana przepijał, zaproponował generałowi, czyby mnie nie należało zastrzelić, bo niema mowy, abym przed skończeniem świata przestał. Ruiz nie zaglądał do bowli, więc się na propozycję tej ofermy nie zgodził.
Eros nie byłby mi odmówił niczego i cała zasługa żeśmy nie leżeli zaraz przy pierwszej hürdzie, to wyłączna jego zasługa — ja raczej przeszkadzałem, siedząc à la cowboy, bez strzemion, głęboko w siodle.
Dobre, posłuszne stworzenie ulegało mi zawsze. Raz w noc ciemną choć oko wykol, zachciało mi się skakać djabelskie barjery. Ani się namyślał Eros — skoczył! Przy drugiej próbie, zwaliliśmy się obaj i długo, ocknąwszy się, szukałem omackiem w trawie i ciemnościach Erosa. Stał i czekał na mnie i nie gniewał się wcale za moje głupie pomysły i nieobliczalne wybryki.
Ubłagany, zamieniłem go za klacz TOSKĘ (z dzisiejszym ekspułkownikiem) Jerzym Grobickim. Poszedł Eros na wojnę i nieraz dzięki swej niebywałej szybkości i zdolności skakania, uratował Jerzemu Grobickiemu życie. Nic dziwnego — miał w sobie najszlachetniejszą z szlachetnych krwi: krew boskiej KINCSEM!