Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomiędzy mądrym, a hebesem, jest jeszcze jedna kategorja koni, koń-automat. Zdawałoby się że tylko mu wrzucić 20 groszy do pyska, a on wyrzuci z siebie wszystko, co od niego zażądają. Spokojny, nieskazitelnie posłuszny, dobrze wychowany, dbający jak nakręcony mechanizm o wygranie swego kuranta, słowem precyzyjny, bezduszny i niezawodny jak maszyna — o ile nie przyznamy racji niektórym zwarjowanym automobilistom, którzy twierdzą, że i samochód ma duszę.
Moja MARYŚKA nie miała duszy — była automatem. Żadnych cech indywidualnych, żadnych przejawów własnego ja, woli, chcenia, fantazji, czy ambicji. Ona była martwem odbiciem swoich nauczycieli. Czyniła na rozkaz wszystko bez wahania, ale ani na centymetr więcej, niż to, czego belfry nauczyły, a koński savoir vivre wymagał.
Kupiłem ją od znanego jeźdźca, Stefana Dembińskiego, dziś pułkownika, szefa naszej nicejskiej ekipy ect. z dobrych, wytrawnych więc rąk. Siwa Radautzerka, o wybitnym typie garbonosego huntera, była przepiękna w linji i chodzie, bez błędu, ujeżdżona jak marzenie. Wzięła parę nagród na konkursach, ale bez żadnych rekordów, wytrzymała z Izą dystans 95 klm. Borki — Strutyn, ale podczas gdy Iza to robiła sercem i nerwami, Maryśka wykonywała swoje zadanie jak z książki, mechanicznie. Nie wychodziła nigdy z równowagi, nie znać było po niej radości, upojenia czy smutku i gniewu. Zawsze ta sama, impeccable, ele-