Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomogli, podbiegała, wracała, konopasiła się, trącała pyskiem, łasiła się. Po tem zdarzeniu, u całej służby stajennej podwoił się respekt dla Lalki, a na ucho mawiano sobie, że w kobyle pokutuje jakiś duch. Czysty czy nieczysty? — Niewiadomo, ale w każdym razie niekoński.
Tymczasem zaczęły się przygotowania koni do wyścigów rymanowskich. Zaraz pierwszego dnia próby z Lalką, raczej żartobliwej — zdębiałem. Lalka wytrzymała każdy najcięższy galop z najlepszymi końmi i nieobjawiała najmniejszego zmęczenia. Tylko nieuznawała — ani stępa ani kłusa. Albo galop, albo nic.
„Coś“ miało charakter nielada, ale „coś“ miało zarazem taki urok, że postanowiłem ją trenować sam. Ciężkie chwile przeżyłem na tem nerwowem, fantastycznem, ambitnem, czasami nieprzytomnem, a tak bardzo mądrem stworzeniu! Ale — nagroda nastąpiła nieoczekiwana.
Przyszedł czas wyścigów w Rymanowie. Był to tor bardzo w Galicji i wogóle w Austrji renomowany — zapisy były liczne, materjał koński doborowy, zjazd z całej Galicji i nawet Austrji tłumny. Miałem prowadzić moją stajnię — kilkanaście koni — odległość wynosiła 90 klm. Nie było z tem kłopotu — ale co robić z Lalką, która się nie da prowadzić, ani wiązać? Ku wielkiemu znowu zgorszeniu Jędrzeja i Michała, postanowiłem Lalkę puścić luzem, za taborem koni i powozów, co okazało się doskonałem. Lalka biegła