Szły mimowolnie oczy me wzdłuż brzegu.
A chociaż z taką szybkością prześcignął,
Choć jak latawiec tylko w oczach mignął:[1]
Jego wzrok, jego twarz nakształt pieczęci
I długo w uchu huk kopyt słyszałem
Czarnego konia, lecącego cwałem.
Spiął ostrogami, wbiegł na wierzch opoki,
Ocieniającej głębinę zatoki;
Skałą od moich oczu się zasłonił.
Zgadłem, dlaczego. Temu, co ucieka,
Jest obrzydliwą źrenica człowieka;
On najpiękniejsze na niebiosach gwiazdy
Zbiegając z góry, nim konia nawrócił,
Spojrzenie straszne, jak ostatnie, rzucił.
I wybiegł znowu, znowu w góry skoczył,
Wtem nagle stanął, konia w bok zatoczył,
Czegóż on patrzy, tam, w oliwne gaje?
Księżyc na nowiu wschodzi z za gór grzbietów,
Błyszczą nad miastem lampy minaretów,[3]
W mieście wre teraz Bajramu uciecha.
Ni muzułmanów pobożne okrzyki,
Przecież błysk widać każdej tofaiki,[4]
- ↑ w. 203. jak latawiec — dodatek tłumacza.
- ↑ w. 210. obleciał wkoło — w oryg.: »zawrócił konia« (winds around).
- ↑ w. 223. lampy minaretów — Minarety, wysmukłe wieżyczki na tureckich świątyniach, meczetach, są na uroczystość Bajramu (p. obj. do w. 228) iluminowane.
- ↑ w. 227. tofaika — »strzelba turecka« (M.).