Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nicy morze z każdym rokiem zabierało grunt, wdzierało się do domów, kradło ziemię — i rady na to nie było. Teraz Poluchy zrobiły tam mały kanał, o jakie sto sążni odprowadzili morze od kraju — a gdy ten kanał burze piaskiem zasypały, to oni przysłali torpedowiec, który się kilka razy po kanale przejechał i oczyścił go, a potem przyjechał na dwa dni bager, piasek wybrał i było po „trosku”.
— Jo, Matka Polska!
Rybacy byli tego roku na kraju. Opowiadali, że w Polsce są pałace nad ziemią, na ziemi i pod ziemią — a te pod ziemią są całe białe, ze soli, jak diamenty i tam jest jezioro i kaplica... Jest to możliwe?
Między morzami siedzi Zolojka, wiatr szarpie jej czerwone włosy, a ona patrzy ku lądowi i myśli:
— Znajdzie się taki, co jest dla mnie? Będzie miał o mnie wiedziane? Przyńdzie do mnie i powie mi, że naprawdę może być dziesięć tysięcy koni w jednem mieście? I pokaże mi białe pałace pod ziemią? I powie mi, powie mi...
Zolojka nie wie, co on jej powie.
Dlatego chciałaby, żeby przyszedł...
Niech jej opowie o wszystkiem, co jest na kraju, a wtedy ona powie mu, co wie o morzu.
I zaśpiewają razem zgodnemi głosami: — Ty, której berła ląd i morze słucha! Królowo Korony Polskiej!
Oczami duszy słonecznej Zolojka patrzy w ląd i woła:
— Przyńdź!

Jastarnia, czerwiec 1927.


296