Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

werje nie podobają się pawiowi, który lubi ciszę i spokój. Bojąc się snać, aby mu który źrebak nie nastąpił na ogon, błysnąwszy niby różnobarwna smuga w powietrzu, purpurą gorejącą nasyconem, usiadł na strzesze stodoły, rozwinął swój wspaniały ogon i wrzeszczy. A gdy tak wśród tego rejwachu konie po dziedzińcu uganiają, cała rodzina, nie wyjmując nas malców, śledzi ich ruchy, półgłosem robi uwagi, zachwyca się... Bo widok tych źrebców, nie znających jeszcze chomąta ni siodła, był istotnie piękny.
Konie zapędzono do stajni.
Kolacja.
Niewiele mogę o kolacji powiedzieć. Pamiętam zsiadłe mleko z kartoflami, więcej nic. Byłem zwykle tak śpiący, że nic mnie już nie obchodziło.