Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pan Bóg podyktował. Dla mnie garnek gotującej się w kuchni kaszy jest takim samym poematem jak butelka szampańskiego wina.
Przy całym realistycznym zmyśle i bardzo konkretnym sposobie myślenia Mamy stwierdziłem u niej pewne odchylenia. Na terenie sztuki i literatury — bardzo głębokie i silne — i na terenie mistycyzmu. Nie chcę rozwodzić się nad tem, przytoczę jednak dwa fakty, wielce charakterystyczne.
W roku swej śmierci, w dzień swych urodzin, zasadziła Mama w doniczce jakiś kwiat, a kiedy jej wzeszedł, a potem uschnął, powiedziała mi z głębokiem przekonaniem, że końca tego roku już nie doczeka. I mówiąc to, płakała, a ja nic powiedzieć nie mogłem.
Drugi fakt:
Od najwcześniejszej młodości Mama łamała się z pierwszą Balladą Szopena. W zakończeniu są tam, o ile sobie przypominam, chromatyczne „decimy“ „presto“. Mama ich nigdy wygrać nie mogła, bo miała rączki zbyt malutkie. Przed śmiercią, kiedy już była istotnie ciężko chora i nudziła się, namawiałem ją, aby zajęła się więcej muzyką i wystudjowała rzeczy, których nie wykończyła. I otóż pewnego niedzielnego przedpołudnia zaczęła Mama grać pierwszą Balladę Szopena. Dekla-