Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nadstawiły mi krwawo-czerwoną puszkę; i otwór jej był krwawoczerwony o wywiniętych brzegach. Kiedy włożyłem monetę w otwór tej puszki, miałem wrażenie, że wkładam pieniądz w krwawą ranę...
Książki? Któż widział wówczas książkę, któraby nie była papierową! O biedna, literacka duszo, coś ty w tych czasach wycierpiała!
Literackie dusze nie są nędzne a choć zleniwiały poniekąd w cichej, intellektualnej pracy, to przecie miłość bohaterstw a w nich żyje. Ale literacki sposób życia i czucia nie sprzyja hartowaniu nerwów. Tak sam o jest ze wszystkimi ludźmi umysłowej pracy. Ci wszyscy mieli ciężkie chwile do przeżycia.
Poprostu zatrważająca była ta ogrom na liczba żołnierzy, to karne dyscyplinowane mnóstwo. Zachowywali się oni zupełnie poprawnie i bez zarzutu, ale to straszne mnóstwo, ta potęga działała na mnie przygnębiająco. Podobnie działają na niektórych ludzi ogromne, przepotężne maszyny. Człowiek czuje się wobec czegoś podobnego — bardzo mały a intelektualista tego nie lubi. Być może, odgrywało tu pewną rolę i to, że to było nie moje lecz austrjackie wojsko. Niemi i oszołomieni patrzyliśmy na nieskończone szyki nowobrańców lub zapasowych, idących w cywilnych jeszcze ubraniach, lecz już czwórkami, miarowym, wojskowym krokiem. Żadnej twarzy nie można sobie było zapamiętać. Człowiek niknie w szeregach. Sunie powoli żywa kolumna piersi, głów, ramion, nóg, suną zorganizowane i jednym rozkazem ożywione tysiące, żywy a straszny mur ludzki. Czem wobec tego jest człowiek, jeden człowiek?
Lecz w śród tych żołnierzy byli bracia nasi, koledzy, przyjaciele — rodacy. Więc każdy z nas na ściężaj otwierał im duszę. I tak szły te nieskończone szeregi przez nasze serca jak przez bramy tryumfalne; a nietylko od łoskotu ich kroków te bramy drżały! Lecz gdyby nawet kto chciał zamknąć się w sobie, zasklepić — nie mógł. Któż z nas nie pamięta łoskotu austrjackich wojskowych trzewików? Brzmi on nam wciąż jeszcze w uszach, miarowy, tęgi, niezapomniany. Buty żołnierza rosyjskiego chlupią i mlaszczą cicho, podbite gwoździami austrjackie trzewiki huczą. Są to mocne, solidne, trwałe trzewiki, jako takie budzące podziw i szacunek. Przy sprzyjających okolicznościach zajść można w nich daleko, ale łoskot jaki sprawiają, na uszy nerwowców nie był obliczony.
A te wozy, te wielkie, wysokie, mocne furgony austrjackie! Czemże wobec nich są chłopskie fury, hałasujące po bruku łagodnie sypkim, miałkim chrzęścikiem! Od łoskotu austrjackich furgo-