Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W nocy już krążyły po mieście patrole obywatelskie, grupki po kilku panów różnego stanu, wieku i zawodu. Chodzili oni, czuwając nad mieniem i bezpieczeństwem mieszkańców, szczęśliwi, iż nie są samotni tej nocy, która i tak dla bardzo wielu była bezsenna...
I oto tak fala wielkich wypadków dziejowych zmyła z tego starego miasta austrjacki pokost. Odpłynęło wojsko, „die bewaffnete Macht“, pobite i pokrwawione, odpłynęli „poskromiciele tłuszczy“ pretensjonalni oficerowie, odpłynęła policja i surowa żandarmerja, cały ten pstry tłum, tak niby na wieki zagnieżdżony w tym kraju. Z posterunków, na których przez 140 lat chodził żołnierz, ściągano warty, na łaskę losu pozostawiając szeroko otwarte budynki, do których jeszcze tak niedawno nikt nosa nawet wściubić nie mógł.
Tej nocy miasto było bezpańskie, wolne, swoje...
Widok był niezmiernie pouczający, wstrząsający, potężny, niespodziewany. Coś podobnie wielkiego można widzieć raz w życiu. (Widziałem już dwa razy — przyp. aut.). Z jaką dziwną łatwością ustępowało i znikało to, co przez półtora wieku blisko zdawało się być niezwyciężone i niezwalczone.
Czemże jest siła miecza?
Kiedy przed wielu, wielu laty wojska austrjackie obejmowały w posiadanie Lwów, było to miasto niewielkie, ciche, zaniedbane — ot, dziura prowincjonalna. Uciskane, niemczone, żydzone, nie poddało się mimo wszystko i wyrosło w gród wielki, w którym, jak w obcym, całymi dniami nieraz błądzili nieznający języka żołnierze austrjaccy. Miasto się rozrosło, zmężniało, spotężniało — a fala znów spłynęła wstecz, ku zachodowi, ku Wiedniowi.
Co znaczy miecz?
A jak niezwyciężone jest życie...
I czyto myśmy może wygnali zaborcę? Sam poszedł...
Byle tylko umieć czekać... Byle „przeżyć wroga“...
Na drugi dzień opowiadał mi pewien młody człowiek z uśmiechem na twarzy:
— W nocy byłem na mieście. Chodziłem po ulicach — dziwne wrażenie. Naraz, gdzieś koło północy słyszę wysoko nad miastem jakiś szum. Patrzę ja się — szeroka, czarno-żółta obręcz przesuwa się nad Lwowem ku zachodowi.
— Cóż to było? — spytał ktoś naiwny.
Nie domyśla się pan? Granicę austrjacką przenoszono...
Taka anegdota krążyła wówczas po Lwowie.