Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

brał Czarny Bóg. Pracownia zmieniała się w brudny barłóg, w którym gospodarowały rozwydrzone, pijane modelki, głupie i w głębi duszy pewne, że źródłem twórczości są ich uda i biodra. Popiołka w owych czasach pił, oszałamiał się nadużyciami płciowemi, szukał zwad lub marzył o wielkiej organizacji bandyckiej, o podbojach w głębi Afryki, o pożarach i cyrku Nerona, o rozwiązłości Heljogobala, wreszcie — o zwykłym gwałcie. U drugiego byłoby to może pozą kabotyńską, imitowaniem pewnych wpływów dekadentyzmu i literatury, ale młody rzeźbiarz tyle inteligencji i wyobraźni, tyle twórczości wkładał w swe „czarne msze”, iż zmieniały się one w rzeczywiste przeżycia. Grzech imponował mu, nęcił go, ciągnął, oszałamiał, wchodził mu w krew, zaś bezkarność, z jaką to wszystko działo się i mogło się dziać każdej chwili, wywoływała w nim niebezpieczną potrzebę rewizji etyki. Fakt, że z żadnego bluźnierstwa piorun nie strzelił, bardzo silnie podkreślał relatywność pewnych wskazań, a zarazem — ośmielał i Popiołka niekiedy czuł się istotnie nieskrępowanym niczem, wolnym zupełnie. Wówczas szalał. Dusza jego pokrywała się pianą konwulsji, chwytały ją ataki, które artystę czyniły wprost opętanym, aż póki znów wyczerpany nie padł nieprzytomny, pół żywy. Wówczas spał, chorował parę dni, a potem zabierał się do pracy z nową, zrazu gorączkową energją, pełen wiary w siebie i w swe ostateczne zwycięstwo.
Ta dwoistość zrażała do niego ludzi. Nigdy nie było wiadomo, czego się wobec niego trzymać. Pobłażliwsi, życzliwsi zachodzili czasem w głowę, który z „dwóch Popiołków” jest „prawdziwy”, ale