Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się rozważniejszymi, bardziej opanowanymi. Że w tych czasach trudno się im było w rękach utrzymać — nie było dziwu! Czuli się już zupełnie źle.
— Nostalgja, wstrętne warunki życia na wygnaniu, otoczenie rewolucyjne! — tłumaczył mistykowi. — Wreszcie głód! Bo, prawdę mówiąc, nigdy się tu dosyta najeść nie można... Zaś najważniejszem jest to, że zupełnie niewiadomo, co robić. Ci ludzie mimo wszystko do tych swoich Niemców ukochanych jakoś się nie śpieszą, a tu żyć nie mogą.
— Martwi mnie ich stosunek do rewolucji! — narzekał mistyk. — Rozumie się, że rewolucyjny wybuch wolności jest straszny. Naród długo trzymany w więzieniu, wydostawszy się na wolność, nadużywa jej, robi głupstwa, czasem potworności. Mimo to bardzo ostrożnym należy być w sądach o nim w tem stadjum, bo niewiadome są drogi wolności i niewiadomo, czem ona olśnić może... A prędzej czy później rzeczy się ułożą w Rosji i dopiero wówczas pokażą się owoce.
— Żadnych owoców nie będzie! — stanowczo oświadczył jedzący wraz z nimi pewien lekarz wojskowy.
— Wstydziłbyś się doktór tej nienawiści do Rosjan. Każdy naród na rewolucji zyskuje.
— Tak pan mówi dlatego, że pan Rosjan nie zna. Każdy naród zyska na rewolucji, tylko nie Rosjanie.
— Obawiam się, że pan ze swem uprzedzeniem nigdy nie zdobędzie się na objektywny sąd o Rosji! — powątpiewał mistyk.
Doktór podniósł na niego blade, zmęczone oczy.
— Całe nieszczęście polega na tem — rzekł po namyśle — że ja ten naród naprawdę znam, a pano-