Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zaucha, korzystając z zamieszania, wymknął się wraz z Utopją, któremu kazał powiedzieć Popiołce, że przyjdzie wieczorem. Był tak przejęty swym wyjazdem, że to, co się działo koło niego, nie robiło już na nim wielkiego wrażenia. Stosownie do umowy z Chrobakiem, wstąpił na obiad do „Koła Pań“, gdzie przeszło dwie godziny czekał na Chrobaka napróżno. W hotelu też go nie zastał. Czekał na niego znowu, chodząc nerwowo po małym, ciemnym pokoiku i marząc o morzu, o brzegach Francji, o Paryżu, o czynnem, jasnem życiu.
— O, już mi kacapy nie będą po głowie chodziły! — myślał, patrząc przez okno na migające w górze nogi. — Żeby tylko teraz Pan Bóg nie opuścił!
Chrobak nie przychodził. O zmierzchu zniecierpliwiony Zaucha poszedł do kawiarni, w nadziei, że może tam swego towarzysza znajdzie.
— To bydlę gotowe dla swych „bałaganów“ o wszystkiem zapomnieć! — mruczał wściekły i niespokojny.
Przeszedł tam i nazad całą kawiarnię. Chrobaka nie było. Zato ku niemałemu zdziwieniu ujrzał wśród publiczności kilka twarzy, które widział „na przyjęciu“ u Popiołki. Było, jak zwykle, dymno, gwarno, duszno, nieprzyjemnie. Kapela rżnęła węgierskiego marsza, a w kącie sali gospodarz popijał spirytus ze swą „nadzieją“, zupełnie już ululaną.
Nie wiedząc, co z sobą począć, Zaucha usiadł przy wolnym przypadkowo stoliku, niedaleko drzwi, osłoniętych długą, ciemno-czerwoną kotarą.
Noc się już robiła. Kelnerki zaciągały żółte zasłony w oknach.