Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Otóż właśnie! — roześmiał się Niwiński. — Odkąd jestem żonaty, mój stosunek do kobiety wogóle stał się bliższy i poufalszy. Zdaje mi się czasem, że jestem mężem wszystkich kobiet na świecie... Myślałem o tem nieraz i przyszedłem wkońcu do przekonania, że na świecie jest zawsze jeden Adam i jedna Ewa, stworzeni dla siebie...
— Socjalizacja kobiet! — żachął się Zaucha. — I na was rewolucja rosyjska już działa.
— Gdzietam! Zupełnie się już nią nie zajmuję. Ale nie trzeba robić tragedji z byle czego! Socjalizacja kobiet zawsze istniała i nie jest wcale wymysłem komunistycznym. Tu, w Rosji, ona może mieć wygląd znacznie dzikszy, niż gdzieindziej. Ale między nami mówiąc, gdyby nawet do tego doszło, to będzie to znowu „Porwanie Sabinek“, jedno z miljona w historji... Czekajcieno! Co oni tu mają?
Stanęli przed wystawą księgarni.
— Nic nadzwyczajnego...
Stali chwilę, przyglądając się książkom.
— Więc powiadacie, że „czrezwyczajka“ nie żartuje? — spytał Zaucha, powracając do myśli, która go wyłącznie zajmowała.
— O, to okropne rzeczy! O „czrezwyczajce“ najlepiej nie mówić, bo człowieka, nad którym ona wisi, to formalnie ubezwładnia, a w każdym razie osłabia... Rozumiem walkę, ale „czrezwyczajka“ to nie walka, lecz tortura beznadziejna... A jak oni szpiegują, żebyście wiedzieli!...
Nagle w nozdrza Zauchy uderzył znany mu wstrętny, duszący zapach, a tuż za nim zabrzmiał niski alt:
— Zdrastwujtie, „pan Zaucha“.