Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Słońce i nie Księżyc nią przebiłem. W kwiatuszku utkwiły wszystkie me strzały i płoną w nim, bo oto spojrzeniem poraziłem kwiat serca. Strzałę za strzałą puszczam w serce, wychodź-że duszo...
Dziwnie deklamowała Agnes te zatrute wiersze.
Głowę cofnęła w cień tak, że tylko oczy jej świeciły czerwonym odblaskiem ognia. Czasem poruszyła się. Wówczas cicho szeleściła jej suknia i połyskiwała miedzią i ciemnemi pręgami. Wyrazu jej twarzy nie było widać, tylko szept skandowany, skupiony, dobitny, syczący tryskał z cienia:

— Jeśli w nocy przy księżycu
Śpisz — jak duch wnet do mnie przyjdź
Ptaku nocy — cyp! cyp! cyp!
Słyszysz? To drzwi cichy skrzyp —
Fruń pod serce! Serce chwyć!

To znów przywoływała Ducha Ziemi:

Na biesiadę do mnie chodź,
Za mym stołem łaskaw siądź,
Wrogowi mną rozum zmąć,
Oszukaj go, zwiedź i kuś,
Sięgnij: mu do głębi trzew,
Wejdź mu żywym ogniem w krew,
Ruń na niego, zdław go, zduś...

To znów rzucała się na duszę jak jastrząb:

W dzień siedem razy się smuć,
W noc siedem razy się zbudź.
Ja mówię: — Słuchaj! Tyś ma!
Gdy w księżyc spojrzysz — to ja!

Ogień syczał zcicha na kominie.