Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wiedzcie, bojary — kupcy
I sługi carskie,
My zuchy, za lud położymy
Głowy rycerskie...
Na to nam życie to dano...
Płyniemy Wołgą wezbraną...
Wolność, jak wino, w głowie nam szaleje. —
Bracia, już dnieje...
Już płonie zorza różowa —
Bierz nas, wolności Niżowa —
Od Kazania do Persji!

Przyjdzie dzień — i otworzą się wrota
Dla wszystkich, dla braci i gości,
I rozśpiewa się drużna ochota
I rozkwitną błękity radości.
Przyjdzie dzień — cały lud ruszy w taniec
Na wieki wieków uścisnął ręce
Pójdzie w tan książę — pan — oberwaniec —
By już koniec położyć raz męce...
Przyjdzie dzień — wszyscy wielką, jedyną rodziną
Pod jedynem okienkiem zasiędą
A pieśni się radosne lać będą
Prosto w serca, grzejące, jak wino.
Przyjdzie dzień.

Ale naraz pieśń ucichła.
Drozdowski wstał.
Był straszny. W twarzy, białej jak płótno, żarzyło się dwoje czerwonych, krwią nabiegłych oczu. Z przyciętej zębami wargi ciemnym sznurkiem sączyła się na brodę krew. Pod podkutemi oczami lśniły ślady łez.