Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Utopja wciąż jeszcze stał nieruchomy i wpatrzony w Atolla.
— Słowo honoru daję! — zwrócił się naraz do Drozdowskiego. — Nic a nic nie zrozumiałem — ale czyżby to istotnie mogło coś znaczyć?
— Napij się wódki, to zobaczysz! Chyba już nie masz co kryć przed „burżujem!“ Zresztą — dajcie i „burżujowi trochę wódki, z pewnością się napije!
Wtem w westybulu dały się słyszeć żywe, drobne kroczki i niski, dźwięczny głos kobiecy, wesoły, rozbawiony tuż drugi, męski. Zaucha odrazu poznał głos Popiołki, donośny, jakby trochę podniecony czy podrażniony, zdawało mu się jednak, że i drugi głos nie jest mu obcy.
— Popiołka! — zwrócił uwagę Utopji i wstał, chcąc wyjść do starego znajomego.
Zaraz! Tam dama! — tajemniczo uśmiechnął się Utopja. — Muszę się wpierw z Popiołką zobaczyć.
Wyszedł — a po chwili stanął w drzwiach i głową dał znak Zausze, aby szedł za nim.
Prowadził go przez sienie, korytarze, pokoiki — na tył domu. Przez uchylone drzwi, wiodące do małej komórki, ujrzał Zaucha kilka postaci, wyciągniętych na siennikach i półgłosem rozmawiających w zmroku. Nad nimi wisiały ich karabiny. W sieni stały otwarte skrzynie z granatami ręcznemi, osobno ustawiono kilka wielkich, ciężkich bomb, zwanych „latarniami“. W kątach piętrzyły się stosy czerwonych skrzyń z amunicją, a dalej widać było, okryte dyskretnie rogóżką, dwie lufy karabinów maszynowych.
— Forteca! — mruknął Zaucha do Utopji.