Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

też i nie biła jej nawet wówczas, gdy kotka coś jej ze stołu ukradła. Psa nie lubiła, bo jadł dużo, gonił kury i wogóle wciąż wyprawiał jakieś awantury. Starannie karmiła świniaka, nie żałując mu niczego, z krową obchodziła się jak z rodzoną siostrą, i cały ten świat, począwszy od krów, baranów i kóz, a skończywszy na kurach i pisklętach był dla niej jedną wielką, bliską urodą życia. W miarę jednak, jak całem swem macierzyńskiem ciałem odczuwała mękę dziecka, a sercem żal jego i skruchę, twarz jej łagodniała. Wreszcie położyła Erykowi dłoń na głowie i zapytała go cicho:
— Żałujesz, synku? Nigdy już tego robić nie będziesz?
Przestał płakać a tylko przytulał się do niej coraz silniej.
Wzuła swój groźny korek.
— Chodź, będziemy alać piasek do dom!
— Ja nie zaalam, neńko!
— Jesteś glupc, zaalasz!
Zarzuciła sobie swój ciężki wór na plecy, i stojąc przy stegnie zgięta wpół, rzekła poważnie:
— Neńka jest przy tobie, niczego się nie bój. Przeżegnaj się i alaj!
Chłopak przeżegnał się, szarpnął worek i ku swej nieopisanej radości bez trudu naddał go sobie na plecy. To nic, że się z nim