Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co za straszliwa mądrość! — wykrzyknął Polata z przerażeniem — I to pani mówi!
— Poeto! — wykrzyknął pan Piekarski — Skąd ona wzięła tę swoją mądrość, tego nie wiem, przyznaję jednak, że ma najzupełniejszą rację. Ja, były aktor, wiem to najlepiej; masom potrzebna jest nie filozoficzna głębia, lecz frazes. Oto hasło niezawodne. Frazes jest, że tak powiem, „samograjem“, który, jako łatwo zrozumiały, porywa; myśl nie budzi w masach oddźwięku, ponieważ wymaga od leniwych mózgów wysiłku. Tu niema dwóch zdań.
Polata w zamyśleniu przyglądał się przez chwilę Kasieńce. Jakaż ona była milutka i ładna w swej skromnej, granatowej sukience! Teraz dopiero zauważył młody człowiek jej włosy. Były bardzo gęste, ciemno kasztanowe, lśniące, i okrywały jej kształtną główkę jakby bogatym, połyskliwym turbanem, pod którym tem jaśniej świeciło czoło matowo białe, podkreślone cieniutkiemi gzymsikami brwi.
— Czemu pan tak na mnie patrzy? — zaniepokoiła się panienka.
— Bo mi smutno! — odpowiedział poeta.
— Dlaczego? — zdziwiła się panienka.
— Smuci mnie dojrzała, aż nazbyt dojrzała mądrość pani! Daleki jestem od przeceniania siebie i swego talentu, jednakże — mówię poważnie — ja się frazesem brzydzę!