Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczego pan zabija i krzywdzi... swoje własne serce? — zapytał emeryt — Czemu pan gwałci swe własne uczucie? Tego ja nie wiem, ale — to nadzwyczaj niebezpieczne i bolesne.
— Więc to ja... uczucie gwałcę? — z ironicznym uśmiechem zapytał pan Brat — Nie wiedziałem, że to takie... ważne. Myślałem, że rozum.
Pan Piekarski uśmiechnął się, jakby usłyszał dobry dowcip.
— Powiedz mi pan, panie Brat, — rzekł — jak może rozumnie myśleć człowiek, który nic nie czuje? Jakaż może być dusza w człowieku, który nie posiada ani wzroku, ani słuchu, ani węchu, ani dotyku, ani smaku? Cóż taki człowiek może wiedzieć? Dopóki jest czucie — jest życie; gdy człowiek umrze, nie czuje nic. Więc?
— Znowu słowa... może słuszne! A gdy człowiek już raz taki jest?...
Emeryt potrząsnął przecząco głową.
— Nie jest „taki“! — odpowiedział — Właśnie dlatego, że dla jakichś przyczyn pragnąłby za „takiego“ uchodzić. Dowód, że jest zupełnie inny — o ile potrafi się przełamać. Nie! O ile zechce się przełamać. A on — zechce!
Oberżysta zachmurzył się.
— No, niewiadomo! — bąknął.
— Zechce, bo już chce! — roześmiał się emeryt, poczem dodał: