Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 226 —

czasu nie zmieniło — jedne tylko mundury wyjąwszy. To może na myśli miał Reymont, gdy stanąwszy w salonie klubu, rzekł do mnie wzruszony:
— To jest wprost nadzwyczajne, jakby wyśniony jakiś cud! Ma się wrażenie, że lada chwila oto wejdzie Dąbrowski, Kniaziewicz...
Nieraz śpiewano w salonie klubu. W jednym kącie salonu stało malutkie, żółte pianino Pleyela o bardzo miłym, łagodnym tonie. Siadał przy niem któryś z błękitnych oficerów i grał — oczywiście piosenki wojskowe. Kiedym tak tych żołnierzy widział zgrupowanych koło pianina i śpiewających, przychodził mi na myśl Wyspiański i jego „Warszawianka“. Coś z ducha „Warszawianki“ było w owych chwilach wśród nas, ale był też jakiś ogień, którego jedna iskra, uderzywszy w tragiczny rapsod Wyspiańskiego, mogła go spopielić na proch. Ta nasza nowa „Warszawianka“ mogła być progiem, z którego szło się już w nowe, słoneczne życie.
W lutym i w marcu 1919 r. można było spotkać w klubie oficerów wszystkich możliwych formacyj polskich. Zanim je jednak wymienię, muszę parę słów rzec o elementach, z jakich składały się wojska jen. Hallera.
Elementem bardzo już stosunkowo nielicznym, lecz niezaprzeczenie żelaznym byli Bajończycy, żołnierze pierwszego ochotniczego baonu polskiego we Francji, znani z bojów w Szampanji. Pozostało ich stosunkowo mało dlatego, że znaczny odsetek wypada tu na Polaków stale zamieszkałych we Francji, którym trudno było tę drugą swoją ojczyznę opuszczać. Znacznie większy w pierwszej dywizji, nawet przeważający odsetek stanowili Polacy amerykańscy, ale i ci dzielili