Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

celanowej, rysy twarzy bardzo regularne, włosy ciemne, mieniące się pod światło, a oczy fiołkowe, czasem migotliwie jasne, czasem złotawe, złe oczy kapryśnej rusałki. Mimo zupełnie równe i poprawne ruchy, mimo nienaganną fryzurę i popielatą angielską bluzkę z ostatniego żurnalu, cudownie uwydatniającą biust, w zachowaniu się, a więcej jeszcze w wyrazie twarzy panny Henryki, była taka jakaś porywczość i bujna namiętność, że trudno jej było się oprzeć.
Śnieżko, w czarnym tużurku, siedział naprzeciw żony, milcząc i uśmiechając się pogodnie. Jego oczy błądziły to po widnym przez otwarte okno zgniło-zielonym trawniku i żółtych ścieżkach parku, to uśmiechały się do dysputującej żywo panny Henryki, to znów ukradkiem ślizgały się po wynurzającym się z gęstwy czarnych włosów przepysznym, cienkim profilu pani Heleny, przypominającym przecudne sylwetki ze starowiedeńskich medalionów z czasów Józefa II-go.
Rozmawiano o „Annie Kareninie“, którą panna Henryka właśnie była przeczytała. Dziwnym zbiegiem okoliczności, nawet pani Śnieżkowa czytała tę powieść, uważając ją, coprawda, za dość nudny romans jakiegoś Wrońskiego (zdaje się, z polskiej rodziny) z jakąś Anną Kareniną. Tak ostro jednak i otwarcie postawiona kwestya, jak ją pojmowała wolnomyślnie wychowana panna Henryka (i oto dlaczego się pani Helena kłopotliwie uśmiechała),