Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— „Viatores sumus“.
— Gdzieżtam! Wcale nie „viatores“. Jesteśmy, Jak drzewa wrosłe w ziemię. Dawniej wyjeżdżałem. Znam całą Europę.... nibyto... a prawdę mówiąc, w domu czuję się tylko tutaj. W cale sobie tego nie zazdroszczę... ale, cóż robić?
— A stęka doktór zawsze, a narzeka! „Północ“, „wilgoć“, „mgła“, a tymczasem...
— To też ja bynajmniej nie twierdzę, aby mi tu było dobrze. Niech Bóg broni. Przeciwnie, czuję się bardzo nieszczęśliwy, chory. Ale cóż robić! Palmy rosną na południu, na północy krzywe, karłowate wierzby i sosny. Ja jestem taką wierzbą...
— I nie wstydzi się to pan, młody człowiek, wygadywać takie rzeczy! — mówiła Śnieżkowa, podając mu filiżankę herbaty. Źle pan żyje, ot, w czem rzecz.
— Jakto źle?
— Po nocach pan nie sypia, w staje pan późno, nigdzie pan nie bywa, ani w sąsiedztwie, ani na polowaniach... Możnaż to nazwać chrześcijańskiem życiem?
— Nie wiem. A cóż ja mam właściwie robić?
— Ożeniłby się pan.
— O — że — nić?
Bryl pokiwał sceptycznie głową.
— Myśli tej nową nie nazwę i uwierzy mi pani chyba, gdy powiem, że się nad tem przedsięwzięciem zastanawiałem. Żenić się z nudów? To wy-