Strona:Jeden trudny rok opowieść o pracy harcerskiej.pdf/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

robę” — miało stać w „Łodzianinie” ) — Robert zaś „czternastkę” dostał, a i to majster kazał dziękować, że z miejsca nie wyrzucił, Wacek tylko jeden jakoś się trzymał w formie, ale nie bardzo mu to szło, bo był z tych, których boli, gdy drugiego los gniecie.
I tak im było, że ani te dziewczynki, co się do nich, do Zdziska zwłaszcza (jak na złość) uśmiechały białemi zębami, ani zwykła fanfaronada, za pomocą której w dekoracji kwiecistego krawata, mandoliny i fryzjerskiej grzywki nadrabiali zwykle braki swego samopoczucia, ani nawet niezawodne dotychczas zbiorowe milczenie, druga ostateczność niosąca ich w piękną dal (aż do przebudzenia) — nic się ich jakoś nie imało.
Zaczęli gadać. Tak poważnie, że jeden na drugiego coraz poglądał, czy tam ten nie myśli tu kawału (w niestosownej godzinie) odstawiać — ale nie, szło im to z serca, z tysiącznych, na pół zapomnianych spostrzeżeń, z nigdy nie wypowiadanych tęsknot, — aż dogadali się. Nie, żeby wnioski jakieś, za trudno im o to, ale się ten ich niejasny ból, żałość, niedosyt umiejscowiły, skrystalizowały.
A skrystalizowały się w tem, że im bielmo z oczu spadło. Przejrzeli wzrokiem, którym dawniej nie władali, że takich, jak oni, są setki, kopiących szmaciankę przez całe dnie, zaciągających się niedopał-