Strona:Jeden trudny rok opowieść o pracy harcerskiej.pdf/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale Stach nie zdążył objaśnić. Wacek i jego dwaj towarzysze skończyli robotę i cisnąwszy za warsztat hebel i młot naciągali kapoty. — Fajrant! — huknęli i wyszli na ulicę. Za nimi i Stach z Hubertem.
Wsiąknęli w ciemne miasto. Pełgające światełka latarni wydawały się uciekać przed nimi. Było to aż prawie bolesne: ledwie się które ukazało zdaleka, ledwie się do niego zbliżyli, a już okazywało się, że to nie kres tego wyznaczonego światłem szlaku, że dalej błyska jeszcze dalsze, że jeszcze trzeba doganiać je…
Stach, zamiast objaśnić Hubertowi, co miał na myśli, mówiąc o sile i lotności, zrobił się zamyślony, milczący. Ale Hubert w tym ich milczącym marszu znalazł odpowiedź: ich kroki dudniły mocno w śpiącem mieście, budziły dalsze echa i Hubert wiedział, że te echa nie zamrą; nieomal słyszał jednoczesne z nimi tempo pochodu swoich i Stachowych chłopców. Mocne, silne, zwarte, jednające im w otoczeniu posłuch, znaczenie. Tak, to ta „siła”, o którą upominają się chłopcy, o której mówił Stach. Wiedział, że tak będzie. A jednocześnie ich milczenie…
…Ale jakim bogom służyć będzie ta siła?… niespodzianie szarpnęły się te słowa z ust Stacha.
Spojrzeli przed siebie. I znów to przykre wrażenie: uciekające przed nim światełko latarni, jak-