Strona:Jeden trudny rok opowieść o pracy harcerskiej.pdf/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
I ZNOWU WRZESIEŃ!

We wrześniowem powietrzu jest czasem upajający zapach, a w żyłach ciała ludzkiego czuje się jakąś wspaniałą moc. Coś rozsadza od wnętrza, mocą niezmożoną przenika uśmiech ludzki. Babie lato długiemi smugami opasuje kapelusze i twarze. Z drzew sypkie liście naskakują na trawę, chodniki i ludzi. Czas jest piękny, jak jabłka rozczerwienione, pachnące. I tak nad zachodem słońca dobrze iść przyjacielskim zespołem w las, w białe pasy szosy. Szedł Stach Rokicki, Hubert Szott, Adam Cienkoszyja, Konrad i Tarzan. Pogwizdywali cicho pod nosem, a z twarzy opalonych uśmiech jeszcze się nie zrywał przez długie chwile. Ciszę przerwał Stach, częstując wszystkich czekoladą, której zapasowa tabliczka wyglądała mu z kieszeni.
— No, co, może usiądziemy tutaj?
Hubert spojrzał krytycznie na ziemię, na mostek, potem cykając śliną nabok, usiadł na mostku, zwiesił nogi nad wodą i zadumał się. Chłopcy kończyli czekoladę i sadowili się wygodnie.