Strona:Jeden trudny rok opowieść o pracy harcerskiej.pdf/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

częgów”. Godło zwieszającego się umrzyka wycięli karykaturalnie z papieru i cień jego padał złowieszczo na szybę. Z ulicy było jeszcze widać świecznik z wozowego koła, jakieś makabryczne dekoracje pod sufitem, dziwne sprzęty na olbrzymich półkach.
Ale dopiero po wejściu do wnętrza otrzymywało się to wrażenie, o które chodziło: jakiejś ze średniowiecza wyjętej karczmy hulaszczej, klubów włóczęgów, żebraków i obikoków. Taka izba nie mogła śpiewać inną nutą, jeno — „marszem włóczęgów ” albo „Marsyljanką”.
I oni sami wpadli w ten ton. Zgrywają się na „cyganerję” — mówili o nich złośliwi, ale w rzeczywistości było to w nich szczere. Podniecało ich, że stają się popularni, przedewszystkim jednak rozpierał ich rozmach, temperament, enargja. Często schodzili się na herbatki. Omawiano wówczas program, dyskutowano na tematy skautowe, lecz najczęściej gadano o tym, co wpadło pod język.
Atmosfera bywała gorąca. Szklanki odstawiali na środek stołu i przegryzając piernikami, wysuwali coraz to nowe argumenty.
— Wiem, no tak, widziałem, na czem to polega — perorował drwiąco Tarzan — chodzisz w tę i nazad, udajesz wielkiego dżentelmena i raz na trzy dni dowalasz się do jakiejś panny. No, naturalnie —