Strona:Jarema.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyciętym, — ani sobie wytłumaczyć nie mogę, jak można smakować w dymie z cygar!
—- Nie zadziwia mnie to wcale — odparła Otylia, panna pełnoletnia z papierosikiem w ustach, w błękitnéj sukni z białemi koronkami.
— Dla czego to pani nie zadziwia? — podjęła pierwsza.
— Przychodzącym na świat rozdaje Pan Bóg różne gusta — odparła Otylia, puszczając błękitne kółka z różowych usteczek, to téż gusta te różnią nas między sobą. Inaczej źleby bardzo było na świecie.
— Gdyby naprzykład mnie i innym podobał się pan Filip! — odcięła szatynka.
Usłyszawszy słowa „pan Filip,“ zarumieniła się Otylia, spuściła oczy i rzekła:
— Mówiłam o gustach bez żadnej przenośni, po prostu o smaku. Pani naprzykład nie lubisz sinego dymku z papierosika, za to lubisz pani namiętnie pieczeń huzarską z cebulą i kotlety baranie z czosnkiem. Ja zaś nie lubię ani czosnku ani cebuli, więc wolno mi za to smakować w dymie z papierosika! Cóż, czy nie słusznie?
Szatynka poczerwieniała, spuściła oczy i odparła:
— Trąci to zawsze emancypacyą!
Rozśmiała się na całe gardło Otylia, i wydmuchnęła całą chmurą sinego dymku.
— Emancypacya, emancypacya! — zawołała po chwili, to słowo jest dzisiaj tak oklepane i sponiewierane, że trudno nawet coś na seryo o niém powiedzieć.