Strona:Jarema.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zatrzymał się chwilę, głębokie milczenie panowało w około. Była to chwila wzrastającej rozpaczy, która zwolna coraz bardziéj ściskała serce, napojone fałszywą nadzieją i tak długo złowrogiemi podszeptami rozdrażnione. Wszyscy ucznli razem, jak im w piersiach ból wzrasta, jak się szerzy i za serce chwyta...
Pierwsze kobiety przerwały milczenie. Wybuchły płaczem i narzekaniem, i zawodziły boleśnie nad chudobą swoją, która teraz marnie zginie, nad piękną kosonogą krasuchą, która niegdyś tyle mleka dawała, nad wesołą biłunią, która zawsze szła na czele bydła, nad jednorogą czarnochą, która z dziećmi lubiła się bawić. A biedne owczęta, kozy i konie, z czegóż to wszystko wyżywić i co się z tego wszystkiego stanie, gdy przyjdzie ciężka w polu robota?...
Tak narzekały kobiety, płacząc i zawodząc, a gospodarze stali w milczeniu ponurém, z zaciśniętemi pięściami.
A Jarema mowił daléj, co widział, gdy wieczorem zbliżał się do wsi. Widział, jak na tych polach, na których niegdyś bydełko grumadzkie tak wesoło się pasło, bujna, zielona zeszła pszenica, że i cieleby się w niéj już schowało, — pszenica pańska z której we dworze będą jedli kołacze... Mówił daléj, jak widok téj pszenicy i dawne wspomnienia mocno go zabolaly, że taka niesprawiedliwość może tak dlugo przygniatać biedną gromadę.
A kiedy spostrzegł, że między gospodarzami wszczął się już szmer, że pięście zaciskają się i wznoszą do góry, rzekł do nich:
— Zaczekajcie hromada! Cierpieliśmy długo, za-