Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie jestem Maciusiem, jestem królem w niewoli, a co mi zabrano, odbiorę.
Duży dzwon więzienny zadzwonił na znak, że upłynęło czternaście minut.
Maciuś zagryzł wargi. Serce mocno zaczęło stukać. Myśli, myśli, myśli.
— Królowo — mówi Maciuś — dziękuję ci. Byłaś dla mnie bardzo dobra. Nie mogę być niewdzięczny. I dlatego właśnie się nie zgadzam. Bo gdybym się zgodził, miałabyś zmartwienie.
— Dlaczego?
— Bo jabym — uciekł. I ucieknę, z pewnością ucieknę. Niech oni się mnie strzegą. Niech mnie dobrze pilnują!
Znów uderzył dzwon więzienny.
Maciuś już zupełnie spokojnie dokończył:
— Wasza królewska mości, dopóki mnie więżą przemocą, jestem wolny, mogę robić, co chcę, wolno mi się bronić. Gdybym się zgodził zostać twoim synem, byłbym już niewolnikiem na zawsze.
Po raz trzeci uderzył dzwon więzienny. Królowa wyszła.
Uciec!
Dziwi się Maciuś, że tak późno, że dopiero teraz pomyślał o tem poważnie. Przelatywała mu myśl przez głowę od czasu do czasu. Tak jakby się pytał sam siebie: czy mi się uda, czy potrafię, dokąd ucieknę i poco? Dopiero teraz, kiedy królowa pozwoliła wybrać to najlepsze, czego się mógł w niewoli spodziewać, — Maciuś postanowił, raz na zawsze, nieodwołalnie.
Czy się uda, czy nie, czy ma czy nie ma