Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A bo ja wiem.
— No, jak nie wiesz, więc co ja ci poradzę?
— Jak jesteś milicjant, to powinieneś patrzeć.
— Dobrze. Ty masz jeden sklep i nie możesz upilnować, a ja mam pięćdziesiąt sklepów do pilnowania.
— Głupi jesteś.
— No to głupi. A jak ci się nie podoba, to mnie nie wołaj i już.
Wychodzi milicjant, a szabla mu się plącze.
— Także pretensja: chce żeby aresztować złodzieja, a nie wie, gdzie jest. Psia służba. Stój jak ten słup, i patrz na wszystko. I żeby mi choć dała jabłko albo co, to nie. Powiem, że nie chcę być więcej milicjantem i koniec. Niech sobie robią, co chcą. Mogę wrócić do szkoły, jak im się nie podoba.
Wracają rodzice ze szkół, dzieci otwierają im drzwi i pytają się:
— Czy mamusia wydawała?
— Czy tatuś dobrze zrobił zadanie?
— Z kim babcia siedzi na ławce?
— Na której ławce?
A znów inne dzieci wracają z biur i wstępują do szkoły, żeby ojca albo mamę odprowadzić do domu.
— No, co robiłeś w biurze? — pyta się ojciec.
— A nic. Siedziałem przy biurku, potem trochę wyglądałem przez okno, bo pogrzeb szedł, potem zacząłem palić papierosa, ale był gorzki. Potem leżały tam jakieś papiery, to wszędzie podpisałem swoje nazwisko. Potem przyszło trzech panów, ale mówili po jakiemuś, pewnie po fran-