Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ucieszył, bo mówi, że teraz nie mógłby wziąć od ojca, bo bieda przez tę chorobę.
On mnie nawet kilka razy zaczepił, ale wiem, że nie będzie już więcej. Możemy żyć zdaleka, ale w zmartwieniu trzeba przecie pomóc.
Drugie zmartwienie przez współczucie takie:
Nowa hygienistka znalazła u Kruka wesz na koszuli. I dopiero zaczęła docinać. I jemu i wszystkim. Że chłopcy się nie myją, mają długie pazury i butów nie czyszczą.
(Więc dzieci mają pazury, a dorośli — paznogcie).
Czemu nie powie, że jeden ma wesz, poco wtrąca całą klasę? I poco go zawstydzać, żeby koniecznie płakał? — Przecież może się zdarzyć. I niewiadomo, od kogo przeszła. Przecież nie z samymi czystymi się spotykamy. I razem siedzą, i palto na palcie wisi. I w domu jest sublokator — i może być brudny. I małe dzieci ciągle na podwórku.
I zaraz przycinki i wyśmiewanie. Nawet matki nasze wtrąciła, a już do tego zupełnie nie miała prawa.
A lizuchy, żeby się przypodobać, jeszcze basują: różne żarciki kłójące. I śmiech. Ten wstrętny śmiech, że ktoś ma przykrość.
Buty czyścić? No, dobrze: trzeba mieć szczotkę do pasty, pastę i szczotkę do glansu. A co robić, jak włosy powyłaziły i samo drzewo zostało? I za nieduże pudełko trzeba dwadzieścia groszy zapłacić. — Uda się parę razy śliną buty wyczyścić, ale potem gorzej jeszcze, — że i pasta niewiele pomoże.