Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak puszczą wodę, to pójdę.
A może dom teraz będzie się walił?
Nawet już chcę, żeby się skończyło: pomodlić się, czy jak? — A policja daleko nas odepchnęła. Znów mało widzę i chcę wrócić.
A tu mówią, że się strażakom popsuło, i nowy oddział przyjedzie.
To znowu kobieta leci i krzyczy, ci ją zatrzymują, a ona się wyrywa. I widzę Felka i Bronka i Gajewskiego. I już naprawdę chcę, żeby ugasili. Ale nikt nie odchodzi, a jak oni stoją, samemu przykro odejść.
Pożar nie jest nawet zabawą. Ale często musimy przerwać coś przyjemnego w najciekawszem miejscu, żeby się nie spóźnić, albo kiedy każą.
Przecie i dorośli tak samo. Jak pójdą w gości, a dobrze się bawią, sześć razy powiedzą:
— No, trzeba wracać do domu.
I tak samo mówią:
— No, jeszcze chwilkę.
Że albo jeszcze po jednym kieliszku, albo jeden taniec, albo karty — i trzeba iść, bo niby się litują, że dzieci śpiące, że jutro wcześnie trzeba wstać. Przynajmniej mają zegarki i wiedzą, ile się spóźnią. A my nic nie wiemy, tylko odejść się nie chce.
Żona mówi: «już», a on mówi: «jeszcze». — I wiedzą, że nikt ich w domu nie skrzyczy.
A najwięcej gniewa, jeżeli była przyjemna zabawa i potem trzeba w strachu do domu, a tu zaczyna się awantura dopiero. Niechby choć zaczekali do jutra.